po 8h w samolocie z Paryza jestesmy...nadal we Francji. Po wyjsciu z lotniska czuc ze do rownika jakby blizej. Pada, nie pada, pada, nie pada. z reszta bez roznicy bo i tak jest mega goraco. Znalezlismy nasza limuzyne (ford KA) i jedziemy do hoteliku, gdzie moja rezerwacja nie jest znana Pani szefowej, internetem sie ona nie zajmuje, tylko ....... a "ona jest daleko wiec nie moze zadzwonic". No ale ma pokoj wolny wiec jest ok.
Dzien sie wydluzyl o 6h wiec jest jeszcze czas cos zobaczyc. Jedziemy przed siebie i trafiamy na bar na plazy gdzie ludzie tancza i piaj rum. Wiec i my pijemy. Barman pokazuje mi jak wyglada poranek pozadnego martynikanina, zn o 6h rano wlewa 50ke rumu (55%alk. dorzuca cukier (oczywiscie z trzciny) kilka kropel limonki i saczy. Ja jako polak chcialem do dna wypic, ale powiedzial mi, ze nie nalezy. Jako, ze bylem autem to nie wypilem wszystkiego, on za to nie narzekal, sam wypil. Na pytanie czy wszyscy jezdza pijani, odpowiada ze tak. Wypijamy Punch (zdaje sie ze to po polsku poncz) i sluchamy "carribean music on the street". Super klimat, ale trzeba isc spac. Barman mowi, ze nastepnym razem bar otwarty w piatek, mamy w planie przyjechac.
GOraco, ciezko zasnac,ale mamy wentylator. kolejne 6nocy bedzie glosne. Ale albo wentylator albo owada. Tak samo glosne.